Kazachstan, 17.04.2015
Budzenie z samego rana, wyrywanie ze snu. W trzy minuty po rozkazie by wstawać więźniowie ustawiają się w długim rzędzie według wzrostu. Padają pierwsze absurdalne komendy: ubierz czapkę, zdejmij czapkę, ubierz, popraw… Polecenia mają zdławić opór do niemego protestu. Jak pisze Kozlov: wszystko odbywa się właśnie w takiej formule: nikt nawet nie próbuje reagować, bo i tak na nic się to nie zda. Potem wszyscy udają się żwawym krokiem na dziedziniec. Z drugiego piętra więźniowie schodzą po oblodzonych, stromych schodach. Jest 06:07. Nowi w kolonii, w tym przypadku Kozlov, ustawiani są pośrodku, schodzą w dół po śliskim lodzie, usiłując chwytać się oblodzonej poręczy. Z tyłu dobiega krzyk: Uwaga! Szybko staje się jasne na co. Jednego stopnia nie ma, jest próżnia, w którą wpada noga Kozlova. Chwilę później opozycjonista spada na idących przed nim. "Na twarzach więźniów pojawia się uśmiech - wiedzieli, że tak się stanie, nie byłem pierwszy" - pisze Kozlov.
Temperatura sięga minus trzydziestu stopni Celsjusza, ciężko oddychać. Śniegu po kolana. Zastępca zarządcy krzycząc obwieszcza rozpoczęcie porannej rozgrzewki. Akompaniamentem ma być ich miarowe wyliczanie: raz, dwa, trzy, cztery. Krzycząc na mrozie ich oddechy stają się przerywane. Jak zauważa Kozlov same wyliczanie przy bezlitosnym klimacie Pietropawłowska jest już wyczerpujące. Po 10 minutach rozgrzewka dobiega końca. Grupa wraca na górę po tych samych schodach.
Tak właśnie Vladimir Kozlov zaczyna swój opis dni spędzonych w kolonii w Pietropawłowsku, kazachstańskim mieście leżącym na północny kraju, tuż przy granicy z Rosją. Kolonia cieszy się złą sławą, panują w niej bardzo ciężkie warunki. Zapiski Kozlova, opublikowane przez niezależny portal Respublika, to fragmenty książki o jego doświadczeniach z kazachstańskim systemem penitencjarnym. Wspomnienia Kozlova pokazują rutynowe czynności wykonywane przez więźniów kolonii. Opozycjonista opisuje jak wszyscy podporządkowują się nawet najbardziej absurdalnym rozkazom, bez słowa sprzeciwu. Jednocześnie drobiazgowo odtwarza dzień z życia więźnia. Obok obowiązkowej rozgrzewki, pisze o porannej toalecie, więziennych obowiązkach takich jak odśnieżanie, skromnych posiłkach, czy nieustannych przeszukaniach ich pryczy. Opisowi towarzyszy z jednej strony krytyka systemu więziennictwa, z drugiej strony Kozlov nie traci zdrowego dystansu. Przewrotnie żartuje, że po dwóch zimach spędzonych na Syberii, poznał każdą możliwą odmianę śniegu: suchego, mokrego, mulistego, czystego, brudnego, jesienno-zimowo-wiosennego, czy zeszłorocznego. Nie brakuje czarnego humoru, którego nie powstydziłby się Kafka. Kozlov pisze np. jak ważne jest by w totalnej ciszy wyciągnąć taborety spod stołów, inaczej śniadanie nigdy się nie zacznie, a więźniowie w nieskończoność będą musieli odpowiadać na komendy przełożonych i kolejno wystawiać i chować taborety. Zdaniem Kozlova wszystkie rozkazy i cały porządek dnia mają tylko upokorzyć więźniów. W kolonii nie ma mowy o poszanowaniu prawa, a procedury urągają międzynarodowym standardom traktowania skazanych. Dużo miejsca opozycjonista poświęca refleksji nad automatyzmem, z którym jego towarzysze wykonują rozkazy. Z zapisków wypływa obraz więźniów ogarniętych inercją i bezdusznego systemu, nieznoszącego sprzeciwu. "Ucisk i upokorzenie - to główne cele reżimu karnych kolonii Kazachstanu" - takim komentarzem fragmenty książki Kozlova o jego pobycie w Pietropawłowsku opatrzyła redakcja Respubliki.
Źródło: respublika-kaz.info