Od 25 marca w Kazachstanie przebywali posłowie do Parlamentu Europejskiego. Czytając wiadomości w Internecie dowiedziałam się o zauważalnym postępie procesu demokratyzacji społeczeństwa i rozwoju instytucji obrony praw człowieka w Kazachstanie. W ogóle deputowani zdali sobie sprawę z tego, że w Kazachstanie wszystko jest w porządku. Zapewniono ich, że prawa człowieka są u nas przestrzegane, nie ma więźniów politycznych - wszyscy osadzeni są czystej wody kryminalistami...
No cóż, pomyślałam, zapewne siedząc w domu w związku z ciążą i urodzeniem dziecka nie zauważyłam momentu przeistoczenia się Kazachstanu z kraju totalitarnego w demokratyczny, w którym jest wolność słowa, nie ma więźniów politycznych, dozwolone są zgromadzenia publiczne i mitingi.
Wszystko jest możliwe na tym świecie! Ale co z Władimirem
Kozłowem, Wadimem Kuramszynem, Aronem Atabekiem i innych? Czyżby
byli kryminalistami?!!!
Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Poinformowano mnie, że
w piątek wieczorem będzie miało miejsce spotkanie z posłami do
PE... Naturalnie ucieszyłam się z tego powodu. Dawno nie miałam
możliwości porozmawiania z nimi, opowiedzenia im swoich
wiadomomości, podzielenia się przeżyciami.
Bez względu na to, że kolację wyznaczono na późną porę, o 21.00,
zgodziłam się przyjść. O wyznaczonej porze wraz z przedstawicielami
NGO usiedliśmy przy stole... A dostojnych gości nie było... Być
może przez kilka dni przywykli oni do "narodowego" zwyczaju
Kazachów spóźniania się na wszelkiego rodzaju kolacje, wesela i
inne imrezy?! Sama nie wiem.
Bardzo się denerwuję. Muszę wykąpać dziecko, nakarmić je i ułożyć
do snu... Czekamy... Nareszcie przyszli posłowie PE, spóźnieni pół
godziny.
Wszyscy się ożywili, organizatorzy kolacji zaproponowali
"zapoznanie się" ze wszystkimi.. Na co otrzymali odpowiedź, że
najpierw trzeba zamówić kolację i zjeść... Pamiętam z dzieciństwa
jak w aule u babci cała rodzina zbierała się do kolacji prawie w
nocy. Tłumaczyło się to tym, że trzeba było wcześniej zagnać bydło,
wydoić krowy, nakarmić inne zwierzęta, a dzieciom pozotawała nudna
robota - kręcenie korbką wirówki do mleka… Po tych wszystkich
domowych obowiązkach była kąpiel, a potem kolacja. Przy czym mój
wujek zawsze mawiał: "Kazachowie położyli się do kolacji". I tak
samo tutaj, prawie o 22.00 zasiedliśmy do kolacji. Jeść mi się nie
chciało i cały czas myślałam, kiedy zaczniemy rozmwaiać. Dostawałam
sms-y, że mój syn urządził koncert i muszę jak najszybciej być w
domu...
Nareszcie pani Elisabeth Jeggle podjadła i jako przewodnicząca
delegacji wygłosiła chyba najważniejszą mowę podczas tej kolacji.
Jej istotę można przekazać w następujący sposób: jestem zmęczona,
cały dzień pracowałam, jutro od 09.00 zaczynają się spotkania i
dlatego udaję się na spoczynek... przekazuję pałeczkę w ręce
Daniela van Der Stupa.
Jeszcze zniosła mowę organizatorów spotkania, którzy "skarżyli"
się na to, że władze RK nie bardzo chcą przysłuchiwać się głosowi
NGO.
Na marginesie, ona również stwierdziła, że i w jej kraju władze
rzadko słuchają zdania narodu, a zdania organizacji
pozarządowych... wcale. Ona sama specjalizuje się w rolnictwie i
gospodarce... Tym samym dała nam do zrozumienia, że prawa i swobody
obywateli, tym bardziej polityczne, jej nie interesują...
Osłupiałam... Dziecko tam płakało, posłowie Parlamentu
Europejskiego zajadali baursaki i kazy, i jakoś nietaktownie byłoby
im przerywać jakimiś rozmowami na temat losów więźniów
politycznych, o Żanaozenie... W zasadzie pani Jeggle miała inne
zapatrywanie na ten wieczór. Pojadła i wyszła.
Niestety spotkanie było dla formalności, dla odhaczenia. I nawet
nie ma czemu się dziwić, pani Jeggle jest lobbystką Europejskiej
Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim, jak Tonny Blair w
Wielkiej Brytanii, jak Aleksander Kwaśniewski w Polsce.